Wtorek, 25 lipca 2000
Dzień drugi wyprawy nad morze
Dzień drugi wyprawy nad morze ;)
Ilość kilometrów - 157 km.
Trasa:
Krzemieniewice - Kamieńsk - Kalisko - Bełchatów - Wygoda - Zelów - Buczek - Łask - Boraszewice - Szadek - Wierzchy - Bałdrzychów - Balin - Uniejów - Dąbie - Skobielice - Grzegorzew.
Wyruszamy tradycyjnie o 8:20. Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie to, że mój wspaniały Klein znowu zaczął pokazywać swoje humory :(
W Gorczynie (3 km od Łasku) zdawało mi się, że coś jest nie w porządku z moim lewym pedałem. Okazało się, że nie było to tylko moje "widzimisię", ponieważ po około 500 metrach lewa korba zerwała połączenie z rowerem i zaczęła radośnie kołysać się na nosku na mojej nodze :(
Szczęście w nieszczęściu stało się to blisko pewnego gospodarstwa, w którym uratował mnie tamtejszy rolnik użyczając klucza nasadowego ;)
Zadowolenie z wykonanej naprawy szybko się rozwiało, a raczej przepędził je zaczynający padać deszcz :(
Po dotarciu do Łasku przerwa na jedzenie i czekamy aż deszcz się nami znudzi ;)
W międzyczasie rozmowa z Remikiem i taksówkarzem. Czekaliśmy, czekaliśmy i jakoś się nie doczekaliśmy. Deszcz był tak upierdliwy, że w ogóle nie chciał nam odpuścić :(
Trudno: decyzja zapadła - wyruszamy w dalszą podróż.
Wpadam jeszcze do sklepu, żeby kupić klucz do przykręcenia korby. Tam spotykam niesamowicie uprzejmego i przystojnego gościa, który służy mi pomocą i przykręca jeszcze raz, solidnie nieposłuszną część.
Wyruszamy w strugach deszczu. Podróż do oddalonego o 50 kilometrów Uniejowa jest dla mnie piekłem! Oprócz fizycznego cierpienia, psychika jest w opłakanym stanie.
Przemoknięta do ostatniej nitki i przemarznięta do tego stopnia, że nie czuję palców docieram do Uniejowa.
Tam odpoczynek i jedzonko. Chociaż nie wiem czy siedzenie na deszczu w przemokniętym ubraniu i ciamkanie suchych bułek można nazwać odpoczynkiem.
Gdy już mamy dosyć lodowatego wiatru smagającego nasze wykończone cielska wyruszamy dalej.
Docieramy do Grzegorzewa, gdzie będziemy spać w stodole.
Stodoła! Brzmi strasznie, ale warunki naprawdę luksusowe - ciepła woda, czyściutka pościel i nawet grzejnik, na którym suszymy nasze przemoknięte rzeczy.
Nic dodać, nic ująć.
Jest nawet telewizor, w którym obejrzałam właśnie prognozę pogody na jutro i się załamałam - deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz :(
Jutro środa - kto wie, czy nie wrócę jutro do domu i nie dam tym satysfakcji pewnej osobie ;)))
Ilość kilometrów - 157 km.
Trasa:
Krzemieniewice - Kamieńsk - Kalisko - Bełchatów - Wygoda - Zelów - Buczek - Łask - Boraszewice - Szadek - Wierzchy - Bałdrzychów - Balin - Uniejów - Dąbie - Skobielice - Grzegorzew.
Wyruszamy tradycyjnie o 8:20. Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie to, że mój wspaniały Klein znowu zaczął pokazywać swoje humory :(
W Gorczynie (3 km od Łasku) zdawało mi się, że coś jest nie w porządku z moim lewym pedałem. Okazało się, że nie było to tylko moje "widzimisię", ponieważ po około 500 metrach lewa korba zerwała połączenie z rowerem i zaczęła radośnie kołysać się na nosku na mojej nodze :(
Szczęście w nieszczęściu stało się to blisko pewnego gospodarstwa, w którym uratował mnie tamtejszy rolnik użyczając klucza nasadowego ;)
Zadowolenie z wykonanej naprawy szybko się rozwiało, a raczej przepędził je zaczynający padać deszcz :(
Po dotarciu do Łasku przerwa na jedzenie i czekamy aż deszcz się nami znudzi ;)
W międzyczasie rozmowa z Remikiem i taksówkarzem. Czekaliśmy, czekaliśmy i jakoś się nie doczekaliśmy. Deszcz był tak upierdliwy, że w ogóle nie chciał nam odpuścić :(
Trudno: decyzja zapadła - wyruszamy w dalszą podróż.
Wpadam jeszcze do sklepu, żeby kupić klucz do przykręcenia korby. Tam spotykam niesamowicie uprzejmego i przystojnego gościa, który służy mi pomocą i przykręca jeszcze raz, solidnie nieposłuszną część.
Wyruszamy w strugach deszczu. Podróż do oddalonego o 50 kilometrów Uniejowa jest dla mnie piekłem! Oprócz fizycznego cierpienia, psychika jest w opłakanym stanie.
Przemoknięta do ostatniej nitki i przemarznięta do tego stopnia, że nie czuję palców docieram do Uniejowa.
Tam odpoczynek i jedzonko. Chociaż nie wiem czy siedzenie na deszczu w przemokniętym ubraniu i ciamkanie suchych bułek można nazwać odpoczynkiem.
Gdy już mamy dosyć lodowatego wiatru smagającego nasze wykończone cielska wyruszamy dalej.
Docieramy do Grzegorzewa, gdzie będziemy spać w stodole.
Stodoła! Brzmi strasznie, ale warunki naprawdę luksusowe - ciepła woda, czyściutka pościel i nawet grzejnik, na którym suszymy nasze przemoknięte rzeczy.
Nic dodać, nic ująć.
Jest nawet telewizor, w którym obejrzałam właśnie prognozę pogody na jutro i się załamałam - deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz :(
Jutro środa - kto wie, czy nie wrócę jutro do domu i nie dam tym satysfakcji pewnej osobie ;)))
- DST 1.00km
- Czas 00:03
- VAVG 20.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
heh, no wiadomo, że korbę trzeba przykręcić tyle ile się da i jeszcze ćwierć obrotu :)
tomalos - 08:39 wtorek, 19 czerwca 2007 | linkuj
potyczki z rowerem cz. II :D Ale Ty masz niefarta do psucia :D:D:D:D
Eh pogodę to miałaś do bani, 50 km w deszczu to ja bym nie dała rady :) Ale znamy Cię tutaj z tego, że jakoś potrafisz przezwyciężyć pogodę :> Ponad-pogodowa Kosma! :D Aga - 18:59 poniedziałek, 18 czerwca 2007 | linkuj
Komentuj
Eh pogodę to miałaś do bani, 50 km w deszczu to ja bym nie dała rady :) Ale znamy Cię tutaj z tego, że jakoś potrafisz przezwyciężyć pogodę :> Ponad-pogodowa Kosma! :D Aga - 18:59 poniedziałek, 18 czerwca 2007 | linkuj